Sukces to olbrzymia, wygłodniała bestia o kilku głowach, wywołująca w nas szereg różnych emocji w zależności od tego jaki mamy do niej stosunek i jak nam do niej daleko. Sukces podnieca, nakręca, zniewala. Szkoda tylko, że mało kto zadaje sobie wystarczająco dużo trudu, żeby przeczytać dodatkową informację zawartą na dole umowy, no wiecie tą napisaną drobniuteńkim druczkiem, taką dla tych – jak im tam było… sokolich wzroków. Ale po co czytać, kiedy idzie nam tak świetnie, projekt za projektem, zadanie za zadaniem? No jakby nie było jest postęp, dzieje się, jest szał. I bach pewnego dnia można obudzić się z potężnym bólem głowy, co gorsza nie spowodowanym kacem mordercą, a zwykłą, prozaiczną rzeczywistością. Wtedy zdasz sobie sprawę z tego, że gdy zgasną światła reflektorów, a twą sławę pokryje zapomnienia kurz, nic nie warty już… no właśnie, to co ci wtedy zostanie?
Oczywiście, sukces generalnie rzecz biorąc to nic złego. Warto dążyć do bycia najlepszą wersją samego siebie i ciągle się rozwijać, poszerzać horyzonty. Ale nie ma co się nadmiernie zatracać. Praca pracą, a życie życiem. Jak już dostaniesz tym obuchem w łeb, tak nawiasem mówiąc, to może stąd ten przeraźliwy ból, który pojawił się tak znikąd, to okaże się, że poświęciłeś swoje życie nie temu, czemu powinieneś, a z pewnością nie w odpowiednich proporcjach.

Może się czasem wydawać, że jesteśmy w pracy kimś wyjątkowym, niezastąpionym, bez nas ta łajba poszłaby na dno. No, ale właściwie jeżeli przed nami wszystko turlało się do przodu, z nami też coś się tam posuwa, to czemu miałoby być inaczej kiedy nas zabraknie?
W pracy nie ma ludzi niezastąpionych, a można się o tym przekonać tak szybko, jak szybko stajemy się zbędnymi z powodu redukcji etatów, oszczędności, zmiany kierownictwa, choroby czy śmierci. Żal będzie krótkotrwały, a szefostwo i współpracownicy szybko przejdą do porządku dziennego nad tą zmianą i nikogo nie obejdzie, że ciebie już z nimi nie ma.
O ile zostanie ci trochę czasu na refleksję i zdążysz naprawić zaniedbane przez siebie życie rodzinne i osobiste, o tyle dobrze dla ciebie. Gorzej jeżeli obudzisz się z przysłowiową ręką w nocniku i stwierdzisz, że przegrałeś życie. Bo choć będąc zdolnym i pracowitym, nie zadbałeś o to, co w życiu niezastąpione. Jednym z grzechów głównych jest stracony czas (nie, nie przespałeś kolejnej lekcji religii, oczywiście w moim mniemaniu, jest to jeden z najpoważniejszych grzechów jakie popełniamy wobec samych siebie), ale nie należy tego rozumieć opacznie i zdecydować jakie proporcje powinny być oddane pracy, a jakie twojemu życiu osobistemu.
Ludzie, z którymi pracujemy są najczęściej obecni na niektórych etapach naszego życia i co parę lat dokonuje się tak zwana selekcja naturalna. I nasi współpracownicy idą w niepamięć wraz z naszym poprzednim stanowiskiem.

No właśnie, jeżeli my zapominamy o części z nich, to dlaczego oni mieliby pamiętać o nas? Dla niektórych to zagadka z rodzaju tych nie do rozwikłania i choćby starali się tak bardzo jak pracując nad tym setnym projektem, który przecież nie był aż taki ważny, to i tak nie dojdą do tego, czemu psiapsie z pracy o nich zapomniały.
Usłyszałam kiedyś w Internetach takie świetne zdanie, które zostało ze mną na dobre, choć nie umiem przytoczyć jego autora. Jesteśmy głównymi bohaterami tylko w swoim własnym życiu, natomiast dla całej reszty świata jesteśmy tylko statystami. I tak myśląc nad tymi słowami, doszłam do wniosku, że gościu miał rację. Dlaczego denerwuję się tym, że ten czy tamten o mnie nie pamiętał, skoro ja też byłam zaprzątnięta swoimi własnymi sprawami? Czemu brak mi tutaj wyrozumiałości?
Jeżeli zapytałby mnie ktoś o to, co ja wybieram… odpowiedziałabym, że wybieram życie. Dla każdego to stwierdzenie ma inny oddźwięki i znaczy coś innego. Pracuję po to, żeby żyć, ale nie żyję po to, żeby tylko pracować.
Kiedy tak zmieniamy pracę, kończymy kolejne projekty, walczymy z dedlajnami i zajeżdżamy się, w niektórych przypadkach właściwie na śmierć, to możemy porównać się do takiego stadka baranków, pracującego bezmyślnie, bo tak trzeba. W chwilach słabości, choroby i innych trudności najczęściej będzie jednak przy nas rodzina lub bliscy przyjaciele. Współpracownicy mogą nas czasem wspominać jako fajną koleżankę czy fajnego kolegę, możemy być bohaterami zabawnych anegdot, ale nigdy nie będziemy dla nich światem.
Ja chcę być dla kogoś światem, a żeby móc nim być nie mogę pracować od rana do wieczora, bo przecież wtedy produktem deficytowym staje się sam sen, a co dopiero myślenie o nawiązywaniu czy podtrzymywaniu relacji z ludźmi dla nas faktycznie bliskimi. Nie ze znajomymi, których mamy setki, a tymi wybranymi, za którymi tęsknimy, a z którymi nie mamy czasu nawet porozmawiać. Niewolnictwo ponoć się skończyło, ale czy aby na pewno? Czy masz zdrowy stosunek do pracy, a może przeginasz? Przestań kręcić sam na siebie ten bicz. Zawsze można zmienić życie na lepsze, jedynym problemem jest jego data ważności. Może się zdarzyć, że nie zdążymy tego zrobić przed swoją lub naszych bliskich śmiercią. Wybierz to, co dla ciebie najlepsze, pamiętając o tym, że drugiej szansy możesz nigdy nie dostać. Praca nie ucieknie, a życie i owszem. Mądrego, zrównoważonego życia!

Do usłyszenia!
Wasza,
Passion Piece
Photos by: Alexander Dummer, Elisa Ventur, Zulmaury Saavedra, Helena Lopes on Unsplash
Komentarze: no replies